Nigdy później Hanka nie mogła sobie zdać sprawy, jak zdołała wyciągnąć brata z pod ogromnego cielska tygrysa i przenieść nieprzytomnego na brzeg ruczaju.
Zdjęła natychmiast własną koszulę, podarła ją na pasy i wzięła się do opatrywania ran. Wyglądały strasznie, ale nie były niebezpieczne. Żaden poważniejszy organ nie został uszkodzony. Pod okładami zimnej wody przestały wkrótce krwawić. Ranny przyszedł do siebie. Był bardzo osłabiony upływem krwi, skarżył się na ból w piersiach i twierdził, że ma złamane żebro. Mimo to chciał zaraz koniecznie wracać do szałasu.
— Ależ, Władziu, to stąd co najmniej pięć wiorst!...
— To nic! Jakoś dopełzniemy... Tam mamy opatrunki i wszystko... Tam ja zaraz będę zdrów...
— Będziesz niedługo zdrów i tutaj!... Ja tu wszystko przeniosę!...