— A bucz?... Co zrobisz z buczem?... Trzeba wracać, mówię ci... Jak raz niedźwiedzie się zwiedzą, zwęszą nasze zapasy mięsa i ryb — nie damy sobie rady... Zeźrą... połamią... porozrzucają wszystko... Zginiemy... — jęczał cicho, ale nieustannie.
Żeby go uspokoić Hanka obiecała, że pójdą jutro rano; tymczasem rozpaliła ogień, ugotowała herbaty, urządziła sobie i bratu posłanie z świeżych gałązek cedrowych.
Władek nastawał, żeby ściągnęła skórę z tygrysa, lecz nie zgodziła się.
— Nie umiem i nie chcę, mam wstręt do tego cielska!...
— Wspaniałe futro i w dodatku — pamiątka!...
— Pamiątka? Dla kogo? Dla nas, sierot bez własnego kąta, ojczyzny i... przyszłości?... Kto będzie nosił taki ciężar!?...
— Jabym go poniósł!... — szepnął chłopak.
— Ee, daj pokój!..„ — roześmiała się. — Niewiadomo jeszcze, kiedy zaczniesz chodzić!... Lepiej zamknij oczy i spróbuj usnąć, a ja tymczasem pójdę, poszukam suszniaku na ogień!...
Od tego dnia wszystkie troski gospodarcze spadły wyłącznie na nią. Zaraz nazajutrz o świcie, kiedy brat jeszcze spał, pobiegła do szałasu po żywność, opatrunki, kołdry, gdyż chłód nocny dobrze tu się dawał we znaki, nawet w pobliżu ogniska.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/89
Ta strona została przepisana.