tali, jak miły, rodzinny dom. Łączka tu była większa, przewiewniejsza, a więc i mniej owadów. Dachy szałasu oraz kierunek dymnika utrudniały owadom dostęp do wnętrza. Wtedy dopiero zbiegowie ocenili w zupełności mądrość rozmaitych, zapamiętanych z opowiadań, włóczęgowskich przepisów.
Jeden z nich radził, żeby długo na jednem miejscu nie popasać. Władek nastawał, żeby się do drogi zaraz szykować.
— Już mi lepiej. Ryby będę mógł sam przynosić i oprawiać... Zresztą ich coraz mniej!... Zostaniemy bez żywności... Mięsa cały prawie zapas zjedliśmy... Będziesz musiała polować... Tylko... niedaleko!... — dodał ze strachem.
— Rozumie się, że będę polowała!... A drugi tygrys nie prędko tu przyjdzie... Będę ostrożna... — pocieszała go Hanka.
Odtąd ginęła z karabinem na ramieniu po całych dniach w ciemnych borach, jak przedtem brat. Wracała nieraz późno w nocy, przynosząc zawsze to kozulę, to młodego warchlaka, to choć parę głuszców. Zasmakowała w polowaniu. Przestała się bać samotności, opuściły ją przywidzenia. Nieustanny ruch, skupienie natężonej uwagi na zjawiskach otaczającej przyrody uleczyły ją zupełnie. Zręczne zawsze jej ruchy nabrały siły i stanowczości chłopięcej, twarz opaliła się na bronz. Jedynie w wykroju ślicznych ust oraz w spojrzeniu wielkich, szafirowych, cudnie
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/91
Ta strona została przepisana.