— A ręce... Patrz, patrz... Palców zginać nie mogę... Rękawiczki nie pomagają... Gryzą bestje przez skórę, przez szwy zapuszczają żądła... Nieraz od tego swędzenia i bólu tak mię głowa boli, że usnąć w nocy nie mogę... Doprawdy, braciszku, pójdziemy w góry, na lodowce... Jak tam ślicznie!... Jakie tam wodospady... Ja tam niedaleko już bywałam... A polowanie?!... Skalnych baranów całe tabuny!...
Władysławowi oczy się skrzyły przy tych opowiadaniach, mimo to trząsł przecząco głową:
— Nie można, Hanuś, nie można! Te góry są na wschodzie! Zupełnie w przeciwnym kierunku, niż my iść mamy... To są pewnie odnogi Chin-ganu... Tam koczują Daurzy i Solona, którzy napewno nas wydadzą Chińczykom, a ci albo nas zabiją, albo wydadzą bolszewikom. Musimy uciekać stąd... Mongolja w tej stronie!...
Wskazał na doliny, gdzie na fałdach wyniosłości czerniały nieprzejrzane bory.
— Znów będziemy błądzić po „urmanach“.
— Dlaczego mamy błądzić?... Chara-gol powinien być niedaleko... Wody już wiem jak szukać, już przyjrzałem się tutejszym lasom...
— Tak się spieszysz do tej Mongolji... Ja bo sobie jej tak znów cudownie nie wyobrażam!
— A gdzie się podziejemy?... Mongołowie w wojnie i z Chińczykami, i z Moskalami... Napewno nas przyjmą życzliwie... Dosyć będzie pokazać im tybetański modlitewnik Bodmajewa
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/93
Ta strona została przepisana.