Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/95

Ta strona została przepisana.




Drugi dzień już wędrowali przez czarnoborze. Przyzwyczajeni do mchu, obeznani z lasami szli spokojniej niż za pierwszym razem, nie czyniąc zbytnich wysiłków. Czuliby się nawet dobrze, gdyby nie ciężar nabitych sproszkowanem mięsem i rybami worków podróżnych oraz gdyby nie spierający oddech upał, jaki lał się z rozpalonego słońcem nieba i sięgał nawet na dno wiekowych zacieni „urmanów“. Siwa śreżoga, niby dym niewidzialnego pożaru, wypełniała przebory między drzewami i mgliła kolumnady pni, niknące w burym zmierzchu boru.
— Duszno! będzie burza!... — mówił Władek, ocierając rękawem pot z czoła. Straszna pięciopromienna blizna na prawym jego policzku, ślad łapy tygrysa, nabrzmiała i zaogniła się, gotowa znowu krwią trysnąć.
— Tak, będzie burza!... — zgodziła się siostra. — Wartoby pomyśleć o schronieniu!... Wieczór niedaleko...