Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Przemoczeni do nitki śledzili jednak z niemym zachwytem wspaniałe zjawisko. Uderzył ich przedewszystkiem niezmierny kontrast piwnicznego spokoju nizin puszczy i niezmiernego wzburzenia jej warstw wyższych. Nieruchome odziomki potężnych drzew stapiały się jak zwykle niepostrzeżenie z nieruchomą ciemnością powietrza, rozdzieraną jedynie zielonemi błyskawicami piorunów, ale smukłe ich trzony gięły się i kołysały jak byliny zbóż, a gałęzie i konary wiły się, prężyły, dygotały, syczały i wyły w ukropie igliwia, jak stada wężów zbudzonych przez nawałnicę na czołach leśnych gorgon.
Zbiegowie, jak gdyby z cichego, mrocznego dna oceanu, wtuleni pod kłodę parszaka, przypatrywali się rozruchowi i wsłuchiwali się w potężny, przejmujący huk przelatującej nad nimi burzy, radzi ze znalezionego schroniska, podnieceni impetem rozpętanych wokoło żywiołów. Sen ich odleciał, gotowi byli zaraz wstać i iść, aby wziąć udział w powszechnej walce, kogoś pokonywać lub się czemuś opierać...
— Cudnie!... — szepnęła Hania. — Cudnie!...
— Gdyby jednak było.... mniej mokro!... — roześmiał się Władek. — Przydałaby się ci tutaj twoja parasolka!... Co, może nie!?...
— Ach, Boże!... Dlaczego ty wciąż przypominasz?... — jęknęła dziewczyna.
Burza minęła równie szybko, jak przyszła, ale deszczyk nie przestawał padać. Czarny, zabło-