spane czuby w różowej zorzy. Gruchnął chór zbudzonych ptaków.
Raźniej zrobiło się i Tomkowi, gwizdnął przeciągle i, podrzuciwszy ciupagę do góry, krzyknął:
— Hej, hej!
Ale nagle wspomniał sobie wszystko: zbójników, królewnę, matulę, drwiny sąsiadów i posmutniał:
— Nie mam przyjaciela, oprócz Grzeli karczmarza! On jeden nade mną się użalił! Poradził!... — rozmyślał chwilę potem, siedząc na zwalonym pniu i zajadając jajka na twardo z solą oraz chleb z masłem. — Cobym począł, gdyby on mi nie wygodził!? Już jak się zbogacę, to o nim nie zapomnę!... Będzie nagrodzon!
Znajoma droga o wiele sporzej poszła chłopcu. Co przedtem szedł tydzień, w trzy dni teraz zrobił! Niedługo znalazł się w wąwozie pod zbójeckiemi oknami. Schował się w krzaki, wypatrzył, czy gdzie w pobliżu niema zbójników, i zagwizdał. Z początku nic: cicho. Jedynie gdzieś na skale sokół kwilił przenikliwie, a drugi polatał nad nim wysoko w błękitach. Brzozy zwieszone z urwiska rzucały w dół pożółkłe
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.