przed czasem listeczki, które lecąc błyskały w słońcu jak złote.
Tomek poczekał i gwizdnął raz drugi. Wtedy w okienku mignęła biała plamka, a niedługo potem wysunęła się biała rączka i wyrzuciła białą szmatkę. Leciała szmatka na bory, na wody, na kamieniska, trzepocąc się i ważąc jak motyl, a Tomek biegł za nią z zadartą głową, zapomniawszy o zbójnikach i całym świecie. Gdy ją złapał, serce mu biło tak radośnie, jakby mu północny wiatr dał już najładniejszy podarunek. Obejrzał płócienko na wszystkie strony i ogromnie zdziwił się i zastanowił, zobaczywszy na jednej stronie jakieś drobne, czarne znaczki, jak gdyby popstrzone przez muchę.
— Co to może być?! — rozmyślał, coraz to wyjmując szmatkę z zanadrza i oglądając ponownie.
Na skalistej dolinie za jaskiniowym wodospadem odnalazł bez trudu swe dawne noclegi i schowane pod kamieniem zapasy. Bardzo się przydały, gdyż chleba i jajek nie na długo starczyło. Dojadał już nawet resztki pozostałych zbójnickich sucharów.
Znów dręczyły go zimne mgły i przejmująca wichura, znów sypiał w szczelinach skalnych
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.