Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

obrusik, wyskoczył z jaskini i popędził na dół, jak sarna, a wiatr go z tyłu jeszcze podbijał.
A takie było wichrzysko złe, zimne, wilgotne, zjadliwe, że Tomek nie oparł się, aż przy zbójnickiej górze. Bał się wyjąć obrusik, żeby mu go wichura nieporwała i tylko od czasu do czasu zaglądał do worka, czy aby on tam leży.
W zacisznej kotlince zrzucił z siebie cuhę, worek, ciupagę umieścił pod ręką i wtedy dopiero, z pewnym strachem, położył obrus na płaskim, wielkim głazie. Wiatr tu nie dochodził, było ciepło, słońce złociło wesoło szare, skalne złomy, obok srebrna rzeka przeltwała się z łoskotem po kamieniskach. A niedaleko zieleniały już lasy i wysoko w błękitach mgliły się różowe wieżyce „zbójnickich okien“.

Obrus,
Ty się rozłóż!

zawołał z bijącem sercem Tomek.
I natychmiast rozwinął się obrus, jak wielki, biały kwiat. Zalśniły na nim niby rosa kryształowe naczynia i srebrne przybory. Zamigotały porcelanowe talerze, a pośrodku, niby malowanie, wytrysł cudny bukiet kwiatów, wjechała dymiąca waza i złocony czerpak nalał