gorącej zupy do stojącego przed Tomkiem talerza. Smakowity zapach rozlał się wokoło. Potem przyszła sztuka mięsa z ćwikłą, pieczyste z jarzynka legumina, na deser pyszne owoce: winogrona morele, ogromne zamorskie grusze i śliwy...
Tomek nic podobnego nigdy nie jadł i nie wiedział często, co robić z łyżeczkami, nożykami, serwetkami — wszystkiemi temi przyborami bogatej uczty.
— Co też to Grzela na to powie?... To się zdziwi!... Nawet się pewnie przestraszy, jak waza z gorącą zupą zacznie przez powietrze płynąć?... O jej!... Dobrze mi poradził... Podziękuję mu!... Poczęstuję, ile wlezie... Gdybym starego nie nastraszył, znowuby mi wsunął jaki grat, a tak... obrusiczek!... Oj, oj!... Śliczny podarunek... I nieść go łatwo i schować... I niema się co w nim zepsuć!... Wieki trwać będzie!... To się zdziwią sąsiedzi!... Proszę siadać!... Co życzą sobie panowie? — rozmyślał radośnie Tomek, idąc doliną. I tak się zapalił, rozmarzył, że ani spostrzegł, jak minął „okna zbójnickie“, i nie spojrzał nawet na czarny, zakratowany otwór, w którym mignęła na chwilkę biała, smutna twarzyczka.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.