kim stole wszystko przecie powinno być na zawołanie: piwa, portery, wódki gdańskie i jarzębówki, a z win — draj-madery i szampańskie i węgierskie i tokaje i maślacze i rum-jamajka... — wykładał Grzela całą swą szynkarską uczoność.
Zmartwił się Tomek.
— No, nie frasujcie się! Moja stara równie dobrze przyniesie butelczynę, jak ta biała szmata... Hej, matko, dajta nam ten z boku gąsiorek opleśniały!... Tam jest taki trunek, że i sam północny wiatr lepszego nie pijał!... Wypijemy i pomyślimy, co robić! — pocieszał szynkarz chłopaka.
Wypili. Tomkowi rychło zakręciło się w głowie i znów zaczął się przechwalać i wygrażać, nawet biec chciał zaraz zpowrotem do wiatru północnego, za ciupagę chwytał, ale nogi mu się splątały, na ławę padł i usnął, mamrocząc:
— Ja cię stary za brodę!... Taki owaki... oszuście!...
Kiedy jednak nazajutrz obudził się i przypomniał sobie, jak wczoraj pił i wygadywał, wstyd mu się zrobiło i chyłkiem, nie czekając aż gospodarze wstaną, wyniósł się bez pożegnania i obrachunku.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.