Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapłacić mu zapłacę, choć co prawda niema zaco, bo jadł on moje, a jam go nie prosił, żeby mię częstował... — rozważał sobie, idąc po drodze w szarem świtaniu. Skowronek śpiewał mu gdzieś wysoko nad głową, chłodne powietrze owiewało ciężką, zamgloną głowę.
— Muszę przedewszystkiem nakarmić, uspokoić matulę... Potem zwołam sąsiadów i pokażę im, że wcale nie jestem taki głupi, jak myślą... Potem... ach, potem... Nie widziałem królewny, nie widziałem!... Nicpoń jestem, nicpoń!... Czekała pewnie biedulka, martwiła się, a ja nawet nie spojrzałem w tę stronę... A przecież wiatr północny dał mi to wszystko co prawda z łaski, tyle co zadarmo!... Przecie ta nasza mąka, to nie tak wiele już warta! Nicpoń ze mnie, nicpoń!... — martwił się Tomek i kroku pośpieszał.
Kiedy go dzieci zobaczyły we wsi, zaczęły za nim biec, przedrzeźniając i wyśpiewując:

Miel, wiatraczku, miel,
Ino nie wystrzel!

— Hej, zbójnik!...
— Piórko sokole, a pusto w stodole!...
Na ten hałas powychodzili i starsi z chałup