i zwolna pociągnęli za Tomkiem. Sromał się chłopak tego widowiska, ale pocieszał, że z miejsca obrus rozłoży, sąsiadów uczci, udobrucha i swój rozum pokaże. To też skoro wpadł do izby, nawet z matulą się dobrze nie przywitał, duchem z siebie cuhę zrzucił, wór rozwiązał, dostał obrus, na stół rzucił i woła:
Obrus,
Ty się rozłóż!
A już sąsiadów i dzieci pełna sień. Zaglądają ciekawie, co będzie.
Obrus,
Ty się rozłóż!
wrzeszczał coraz głośniej Tomek.
Obrus ani drgnął. Leżał sobie, jak go chłopak położył, biały, gładki, rąbkiem do rąbka złożony.
— Obrus!... Ja z tobą żartować nie będę!... Pamiętaj!... — krzyczał, czerwieniąc się, Tomek i już za ciupagę imał.
— O Jezu!... Nie dajcie mu ludzie!... Odbierzcie siekierę!... Wrócił, ale jeszcze gorszy, niż był... O, dolo moja, dolo!... Trzymajcie go, dobrzy ludzie, jeszcze sobie, albo komu co złe-