Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

daje rzeczy dobre na raz, żeby mnie przed ludźmi ostatecznie poniżyć, żeby mnie w tej ciągłej włóczędze zmarnować!... Cóż to ja małe dziecko, czy co?...
— A możeście obrusik daremnie porąbali, może on tylko źle leżał, rąbek sobie przecisnął, albo rożkiem się zawinął, albo się zaczepił i dlatego rozłożyć nie mógł?... — wypytywał się współczująco Grzela.
— Ale gdzie tam! Leżał dobrze, tak samo jak tu!... Tylko może się obraził za to wydziwianie naówczas z powodu „siampana“ i likieru?!
— Czegoby się miał obrażać?... Cóż to my nie ludzie?... Jak sobie co kto w restauracji zamawia, to przecie żadnego wstydu to nie robi, kiedy czego niema!... — dowodził Grzela, a okiem wciąż strzygł na zasępioną twarz chłopca.
— Cóż więc będziecie robić?... — spytał wreszcie po długiem milczeniu.
— Ano, chyba jeszcze raz pójdę!... Choć, doprawdy, nie wiem, co staremu powiedzieć?!
— Powiedzcie mu to samo!... Poco mówić, żeście obrusik podziurawili? Niema potrzeby!... Wy mu powiedzcie, że się sam podarł, że takiej lichoty wy nie potrzebujecie, że wrzuciliście go