nika. Musiał Tomek zmykać co tchu i całą drogę bał się, gdyż wciąż mu się zdało, że pościg za nim po kamieniach dudni.
Aż utonął we mgłach i osypiskach skalistych dolin.
Zziębły i niewesoły stanął po ciężkich trudach u lodowej doliny i zabębnił ciupagą po jej srebrzystych krawędziach. I zaraz ucichła wichura, opadła mgła i znana droga otwarła się przed nim.
Rychło znalazł się w grocie wichrowej i, stanąwszy z boku u stóp lodowego tronu, czekał, aż wichrzysko dobrze odsapnie.
— Znowu jesteś?... — zasyczał wiatr.
— A jestem! — odpowiedział Tomek. — Czego mi wymawiacie? Przecież nie z własnej ochoty przychodzę?! Żadna to uciecha marznąć, niedosypiać, niedojadać, nogi sobie po twardych kamieniach krwawić, na wilgoci, na deszczu, na rosach i szronach bez dachu nad głową dniować i nocować... Żadna to uciecha!... Ale co mam robić?!... Swego nie mogę darować!... Nie mogę dopuścić, żebym zmarniał z matulą!... A że tyle trudu ponoszę i pracy napróżno tracę, to przez was, wietrze północny!... Przez waszą nieuczciwość!... Igracie ze mną,
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.