jak kot z myszą, zamiast cobyście mi odrazu porządną rzecz dali, to dajecie tak, co na jeden raz!... Zamiast odrazu wspomóc mię należycie, to mi każecie chodzić do siebie i kłaniać się już raz trzeci!... I poco?... Ja swego nie zostawię!...
Parsknął wiatr śmiechem, aż się zwały śnieżne z otaczających wiszarów posypały na Tomka, aż zasyczały, zagwizdały wokół sople i krawędzie lodowe.
— Tu śmiać się niema czego! — zaczął gniewać się Tomek, przytrzymując polatującą w tchnieniu wiatru cuhę. — Lepiej mnie odrazu zabijcie, niż tak się znęcać!... Jak śmierć, to śmierć, ale okpiwać się nie pozwolę, ani żartów stroić z siebie w żywe oczy!... Cóż to, jaki to porządek?! Młyneczek się popsuł, obrusik dwa razy się otworzył i stanął!... Została teraz dziurawa szmata!... Co mi z niej!... Weźcie ją sobie!... — krzyczał, wyciągając z worka porąbany obrusik i rzucając go pod nogi wiatrowi.
Ten nic nie odrzekł, tylko popatrzał na Tomka strasznemi lodowatemi oczami, aż się chłopcu zimno w sercu zrobiło. Ale im więcej się chłopak bał, tem więcej się gniewał — taki już miał charakter.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.