Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

bie teraz właśnie kluski gorące, bo napewnoby z wczorajszego zostało!
Zaczął przemyśliwać, jak wilki odegnać.
Rozejrzał się po sośnie. Duża była, stara, sękata i smolna. Siedział w jej wielkich rosochach jak w gnieździe bocianiem.
Chodziło mu po głowie, żeby wilczyska ogniem postraszyć. Ale jak?... Zaczął odłupywać kozikiem żywicę, korę, lepić gałki. Ulepił wielką, jak pięść, gomółkę, zapalił i gorejącą cisnął na największego kudłacza. Przlepiła mu się do szerści na grzbiecie. Wilczysko z początku nie zrozumiało, co się stało. Zerwało się i zęby wyszczerzyło. Ale kiedy kudły mu się palić zaczęły, kidy gorąca żywica zaczęła go do żywego przypiekać, zakraczał i dalejże w kółko się kręcić, aby zębami płonącego miejsca dostać. Zbiegli się towarzysze-wilcy, patrzyli na wyskakującego w dymie i ogniu brata, nic nie rozumiejąc, aż wilk potoczył się, któregoś z nich potrącił, z bólu zębami go w bok uciął i zaczęli się gryźć. Inni też dalejże na nich, zachęceni wielkim ruchem...
Lecą kłaki, leci piana na wszystkie strony, a wilczyska kłębem taczają się po ziemi. W tej bijatyce zgasła zduszona smolna gomóła. Po-