— Teraz już nie wezmę byle czego!... Teraz już musisz dać coś, co się nie zepsuje, zaco można wszystko dostać, co wszystko jest w stanie wynagrodzić!... Co jak się ma w ręku, to się wie, że się ma!... Co łatwo schować, przenieść, wymienić. A nie tam łomki młynek, albo dziwaczny obrusik!... Coś, co wszędzie ma użytek i cenę, czego każdy pożąda i każdy umie użyć!... Co na całym świecie ma wagę i siłę... Słyszycie: musicie mi dać pieniędzy! — powtarzał Tomek nauki szynkarza.
Wiatr gwizdał zcicha szyderczo, nie spuszczając lodowych źrenic z chłopaka
— Głupcze, głupcze!... To tylko pewne, co własne!... Darowanemu koniowi nie patrzą w zęby... Dam ci jednak raz jeszcze, ale pamiętaj, że to raz ostatni!... — wyhuczał wreszcie przez zęby. — Widzisz tam pod półeczką tę drewnianą kózkę... Zabierz ją...
— Kózkę?!... Znowu jakąś kózkę?!... Poco kózkę!... Nie wezmę!... Nie mam jej czem żywić... Co mi z kózki?!... Znowu jakieś wykręty!... Mówiłem, że bez pieniędzy stąd się nie ruszę. Dawaj, wietrze, pieniędzy! — krzyczał gniewnie Tomek i uderzał ciupagą o stopnie tronu. Wypadkiem trafił starego w palec wy-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.