Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

suniętej z pod płaszcza nogi. I natychmiast taka się zerwała burza, tak zaczęło wszystko wrzeć, dygotać, szumieć, huczeć i syczeć, że Tomek na chwilę stracił przytomność... Śnieg, chmury i powietrze, kawałki lodu i kamienie, z gór lecące, zmieszały się w jeden biały przeraźliwy odmęt, w jeden wichrowy wodospad. Zanim chłopak zrozumiał, co się stało, już go wir powietrzny pochwycił, już leciał na dół z kózką pod pachą, a wiatr mu cuhę jak żagle wydymał i niósł go niby okręt po śniegowem morzu...
Przyszedł do siebie i opamiętał się dopiero, gdy go wichura wypluła z wąwozu, gdy znalazł się na szerokiej, kamienistej dolinie, gdzie wśród kłębiących się mgieł błyskało słońce. Schował się między złomami, kózkę przed sobą postawił i załamał ręce:
— Co ja teraz nieszczęśliwy pocznę?... Dokąd się obrócę?... Obrzydliwe kozisko, czego na mnie ślepia wytrzeszczasz? — rozgniewał się na kózkę i zamierzył na nią ciupagą.
— Beeee!... — zabeczała żałośnie kózka i trząchnęła bródką.
Żal się jej zrobiło Tomkowi.
— Cóż ona winna?... Biedne stworzenie!...