Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

A niech tam!... Pójdziemy razem w świat!... — mruknął i, wyjąwszy z worka sucharów, zaczął sam jeść i kózce kawałeczek podał. Gdy tak sobie suchary chrupali, wypogodziło się, błękitne niebo wyjrzało z poza podartej na szmaty mgławicy, wychynęły z obłoków czarne, straszliwe turnie i zamigotały w dolnie śliczne jeziora jak pawie pióra. Poweselał Tomek, popatrzał na świat i westchnął:
— Cóż, pójdę, gdzie mię nogi poniosą!... Nie zginę, mam ręce silne, to sobie jeszcze na życie zarobię... Nawet matuli poślę... Jednego mi żal, jednego mi żal — królewny!... Już tej nie zbawię, nie ujrzę... Zadręczą ją zbójnicy okrutni... Ale co ja mogę, biedny sierota!...
Łzy mu nabiegły do oczu. Wtem wietrzyki figlarne, co bawiły się, przetaczając małe mgiełki z głazu na głaz, ze zrębu na zrąb — podbiegły ku niemu i, poczochrawszy kędzierzawe runo na kózce, zaszeptały wesoło:

Kózko, kózko,
Stuknij nóżką!

Merdnęła kózka ogonkiem, spojrzała poczciwie na płaczącego Tomka i bęc kopytkiem