w kamień. Zadźwięczało, zabłysło i z pod kopytka wytoczył się złoty, nowiutki dukat.
— O jej!... A co to?... Nie jest ten stary taki zły, jak się wydało!... A może dobrze się stało, żem go w palec uderzył... Może się zląkł w ostatniej chwili!... — rozważał Tomek, przypominając sobie nauki karczmarza. Dukat do kieszeni schował i na próbę znowu na kózkę zawołał:
Kózko, kózko,
Stuknij nóżką!
Ale kózka patrzała nań tylko, przekrzywiwszy główkę, zabeczała beeee! i ani myślała stukać.
— Ha! Cóż robić? Dobry i jeden dukat!... Pójdę. — Kozę z sobą wezmę, może szynkarz co mi względem niej poradzi!... On mądrala!... — pocieszał się Tomek.
Gdy wszakże nazajutrz rano, tak sobie przez żart, zawołał znowu na kózkę, czekającą na swój kawałek suchara:
Kózko, kózko,
Stuknij nóżką!