spoceni, ledwie dychający, darli się za długie włosiska nad kupą pieniędzy. Żal mu się zrobiło i złota i kózki. Już myślał, czyby na nich niewpaść z ciupagą, kiedy otarło mu się coś ciepłego, miękkiego o nogi. Była to kózka. Merda na niego ogonkiem i główką w las kiwa.
Poszli prędziutko, zaszyli się w ciemną gęstwinę i popod leszczyną, między cierniami i głogami, wilczemi ścieżkami przedarli się na podgórze, do borów sosnowych. Kózka go wiodła.
W parę dni potem wieczorem byli już pod karczmą. Zwolnił Tomek kroku, pokrzykuje wesoło na kózkę, która wciąż w bok skręca i ogonkiem merda.
— Poczekaj, głupia, muszę zajść, dług zapłacić... Zabawimy niedługo!... — woła na nią Tomek.
A Grzela już stoi na ganku, kłania się, uśmiecha:
— Niech będzie pochwalony, panie Tomaszu!... Cóż to, z przychówkiem, widzę idziecie!...
— A tak!... Kozę mi dał!...
— Zwyczajną kozę?... I wzięliście! Phi, toć to czyste drwiny!... Przecież tego nie starczy,
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.