— Co oni zrobią takiemu, jak wy, chwatowi?... To pewna, żeście ich widzieli, bo oni tam, zdaje się, po drodze?... — wypytywał się przebiegle Grzela.
Ale kózka szturchnęła niby niechcący Tomka różkami i chłopak w porę ugryzł się w język.
Nie mogąc doczekać się odpowiedzi, karczmarz podszedł do tablicy, gdzie kredą stawiał krzyże i kreski na swych dłużników, i zaczął półgłosem rachować.
Dużo narachował, tak dużo, że Tomek się zdumiał.
— Słuchajcie, czy nie zadużo?... Za jajecznicę, za chleb, za kiełbasę tyli grosz?
— A rum-jamajka? A draj-madera?! A herbata?... A nocleg?... A w kominku umyślnie dla was paliliśmy, kiedyście przyszli zziębnięci? — wyliczał hardo Grzela.
— Zmiłujcie się, panie szynkarzu! Przecież i ja namełłem wam mąki i kaszy kupę i obiadem poczęstowałem...
— To co innego. To poczęstunek! Wy z tego macie honory, a ja z szynku, z podróżnych żyję!... Rok ciężki, przednówek twardy... Sami wiecie!
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.