i zazbyrczał trzykroć ciupagą po białych krawędziach, a mimo to przejmująca wichura nie ucichła, serce mu zadrżało. Jeszcze i jeszcze dzwonił po lodach ciupagą, ale zamieć nie ustawała, owszem zdawała się wzrastać i wydało się Tomkowi, że w gwiździe i w ryku jej rozbrzmiewa śmiech i naigrawanie. Zaciął usta, kapelusik nasunął na oczy i popod ścianami wąwozu jak za pierwszym razem, kryjąc się za występami śniegu, lodu i skał, popełznął przeciw wiatrowi. Z niezmiernym trudem dobrnął nareszcie do pieczary wichrowej. Tu go wiatr zwalił na progu i próbował wydmuchnąć do wąwozu. Ale Tomek wbił ciupagę głęboko w zaspę i zapomocą niej wciągnął się w znane sobie miejsce zaciszne.
Wiatr północny zdawał się go nie spostrzegać. Śnieżną głowę wsparł na dłoni lodowej i, patrząc w kłębiące się przed nim skręty zawiei, dumał i dyszał.
— Wietrze, wietrze północny, przyszedłem!... Znowu przyszedłem! — szepnął Tomek, przysuwając się do ogromnych, jak kłody, nóg starca.
Wiatr ani drgnął.
— Wietrze, wietrze północny!... — zaczął
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.