osiadającemi w wąwozie mgłami. Zaiskrzyły się, zagrały tęczowo śniegi i sople lodowe dokoła tronu wiatru północnego. Koronki szronów zamigotały jak złote. Nawet surowa twarz wiatru zalśniła się dobrotliwie, a długa, biała jego broda, ścieląca się aż po ziemi, zabłyszczała jak utkana z diamentów.
Tomek czekał niecierpliwie, co będzie dalej. Już sobie wyobrażał, jaki to pewnie śliczny będzie podarunek, jeżeli nawet słońce go wita. Wtem rozległ się cichy szept:
Muchy i osy,
Chwytajcie za kosy!...
I natychmiast z otworów puzdra zaczęły wylatywać chmary much, komarów, os, bąków i rzuciły się na Tomka. Chłopak skamieniał, ale gdy go zaczęły porządnie ciąć, łaskotać, załazić w nos, oczy, uszy, zakrył twarz rękami i rzucił się do ucieczki w najciemniejszy kąt pieczary. Owady leciały za nim i nie ustawały w napaści. Biegał więc, wrzeszcząc, po całej jaskini, a tymczasem nad nim w górze szumiał głos wiatru północnego:
— Nie dlatego cię karzę i dręczę, żebym chciał ci przykrość zrobić, ale dlatego, że nie