gadał i wymawiał wiatr, i nagle wszystko mu się rozjaśniło:
— Aha!... To tak!... — szepnął. — W takim razie to może się jeszcze da naprawić!... Głównie, abym conajprędzej do ludzi dobrnął!...
Zajrzał do swego worka, wyjął resztę zapasów, podzielił je na równe części, jedną zaraz zjadł, resztę schował do worka i ruszył zaraz dalej, nie paląc ogniska, choć mu ziąb mocno dokuczał.
Raz tylko nocował u wodospadu. Nie zatrzymywał się nawet u „okien zbójnickich“, nie wywoływał królewny, chociaż serce mu mocno przy tem przejściu biło i słodka mroczyła tęsknota.
— Poczekam jeszcze trochę!... — pocieszał się. — Teraz z mojem pudłem lipowem napewno ją oswobodzę!... Pierwsza rzecz, co zrobię, to tutaj przyjdę... Ale muszę mieć pomoc, bo tu są dwie dziury, to mi zbójnicy umkną i królewnę uprowadzą! Więc najpierw inne rzeczy muszę załatwić i pomocników sobie poszukać... Pocierp jeszcze krzyneczkę, królewno! Pocierp!... — wzdychał, drapiąc się wśród skał i spoglądając w górę na nieszczęsne czarne okienka.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.