Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Tomek nie śpieszył się, umyślnie zwolnił kroku, przystawał, a przed budowlą nawet się zatrzymał i, postawiwszy puzdro przed sobą na widoku, przyglądał się ruchowi. Zobaczył go Grzela, ale udał, że go nie poznaje. Dopiero kiedy wszyscy robotnicy odeszli, zbliżył się niby wypadkiem i kiwnął Tomkowi głową.
— A co to? Znowu chodziliście?
— A znowu!...
— No i co?
— A nic!... A pan co tu takiego buduje!?
— Buduję... re-sta-ura-cję!... — przeciągnął dumnie Grzela. — Zebrało się trochę grosza uczciwą pracą, to i buduję!... Tutaj u mnie wszystkiego będzie można dostać, to będzie prawdziwy zajazd z oberżą!... Trzeba się starać, zabiegać koło swego majątku, bo majątek, to grunt!... Wszyscy się przed bogatym kłaniają, a na biednego, choćby był mędrcem, psy szczują... Ot i teraz wszyscy mi mówią: panie Grzegorzu! Szanowny panie Grzegorzu! A przed miesiącem jeszcze byłem „krzywym Grzelą“! Taki to jest świat, taki!...
— Cóż to? Skąd zmiana? Zbogaciliście się przez ten czas!... — spytał zniechcenia Tomek.
— Tak, uciułało się tam trochę. Baba moja