spadek dostała po stryju z Ameryki... W restauracji jeszcze lepsze będą zarobki!... Jak myślicie, panie Tomaszu? — zapytał przyjaźnie, zerkając ciekawie na lipowe puzdro. — Cóż: zajdziecie na stare legowisko? Późno już. Wypoczniecie z drogi, wywczasujecie się. Pogadamy. Baba nam jajecznicy usmaży z kiełbasą a i tego znajdzie się butelczyna!...
Stuknął się palcem po wystającej grdyce i rzucił spojrzenie z ukosa na lipowe puzdro, w którem zabrzęczało nagle jak w ulu.
— Ta skrzyneczka też od wiatru północnego?
— Od wiatru!... Taka tam lichota! Nie miał nic lepszego! — odpowiedział niechętnie Tomek.
— A tamte rzeczy?... — spytał ostrożnie Grzela.
— Popsuły się.
— To się wie. Oszust stary. Dawał wam gruchoty. Myślał, że się wam chodzić sprzykrzy, ale nie na takiego trafił! A cóż wam tym razem dał? — wywiadywał się ciekawie, gdy siedli za stołem, a szynkarzowa zabrała się do smażenia jajecznicy.
Tomek odpowiadał półgębkiem, ni to ni owo.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.