dra. Wystraszona widokiem owadów baba schowała się do izby, skąd tylko przez okienko widać było jej ciekawy nos, a Grzela nie pokazał się wcale. Tomek zabrał swój worek, ciupagę, cuhę, kapelusik z sokolem piórkiem i ruszył w drogę, tak miarkując, aby już w noc głęboką zajść do domu.
Niepostrzeżenie przeszedł zasypiającą wioskę rodzinną, pełną zapachu świeżo pieczonego chleba i snopów zboża, zwożonego z pól.
— Urodzaj!... — pomyślał z radością Tomek, popędzając opóźniającą się kózkę.
W jego chacie jeszcze tlił się ogieniek i, gdy zajrzał przez okno, ujrzał matkę szorującą podłogę przy świetle łuczywa, jak zwykle w sobotę. Pocichutku zapędził kózkę do chlewka i wszedł do sionki. Jednocześnie drzwi się otwarły.
— A kto tam tłucze się po nocy? — spytała ostro wdowa.
— To ja, matulu, wracam!
— Wracasz?! O mój Boże!... Chodź-że, chodź!... Czego stoisz za progiem?
Tomek wszedł, schylił się i objął rękami mokre spracowane nogi matyczyne.
— Siadaj, siadaj!... Dobrze się stało, że ja-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.