gieł z obiadu zostało... Chleb świeży upiekłam!... — krzątała się wdowa koło posiłku.
Tomek tymczasem zdjął worek, powiesił go na kołku, ciupagę w kątku postawił i skromnie przysiadł na rożku ławy.
Matka nakryła przed nim czystym ręcznikiem stół i postawiła misę z gorącą kaszą, położyła łyżkę i kawał pachnącego, razowego chleba.
— Uwinęłam się bez ciebie, synku, zżęłam, związałam, trochę nawet omłóciłam... Sąsiedzi pomogli... — mówiła wpatrując się w jedzącego czule i lękliwie zarazem. — Zmizerniałeś, nieboraku, obdarłeś się!... Na długo przyszedłeś?!...
— Nazawsze, matulu, nazawsze!...
Plasnęła rękami z radości. Chciała go pytać, gdzie był, co robił, ale się bała.
Znowu zacznie bredzić o tym wietrze północnym! Aż mrowie człowieka przechodzi! Niechta się wyśpi, wydyszy, może, Bóg da, przejdzie wszystko i na lepsze się obróci!...
Tomek tymczasem rozpytywał się o różne szczegóły gospodarcze, o sąsiadów, o urodzaje, o ceny na zboże, na ziemniaki, na ziemię. Cieszyła się wdowa, że tak po ludzku mówi, ale
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.