i w gospodarstwie, tem większa żarła go wewnątrz tęsknota. Smutnemi oczami patrzał na świat i nieraz zdało się, że nie widzi tego, co się przed nim działo.
— Wszystko mam: krowę mam, kury, kaczki, gęsi... Jakbym chciała, tobym nawet indyka miała!... — spowiadała się na zapłociu wdowa sąsiadkom. — Kaszy, jagieł, mąki wszelakiej, ile chcę, zaraz mi skądsik wytrzaśnie... Przyprawa jakaś czy co potrzebna — zaraz jest na poczekaniu!... Ino sam on nie jest taki, jak należy... Coś go żre, coś go dusi!... Taki smutny, ani się uśmiechnie!... „Idź do karczmy!“ mówię, „potańcuj!...“ Ręką, macha. „Niech mi mama da spokój z karczmami! Tam ino smród z gorzałki!“ „Idź do sąsiadów!“ Milczy, głową kiwa. Zawsze sam. Z kózką się bawi, — ma taką! czarniuśką! Do niczego to — ani mleka, ani koźląt, ale lubi ją bardzo i ona chodzi za nim jak pies... Albo wiatraczek ogląda, takuśki sam, jaki wówczas przyniósł i połamał... Albo obrusek rozkłada — też podobny do tego, co go porąbał...
— Oj, Jakubowa, Jakubowa;... Biedniście wy!... Jest w tem coś, jest... — wzdychały sąsiadki.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.