Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za zbójnika mnie mają, za zbójnickiego pokrywcę, albo za warjata!... — powtarzał sobie z goryczą.
Jedynie dziewczęta stały po jego stronie, broniły go i uśmiechały się doń, gdy przechodził mimo.
Tymczasem minęła zima, stajały śniegi, powiały wiatry ciepłe; nastała gorąca pora robocza, siew, bronowanie. Ale i nastał zarazem przednówek. Widocznie i u zbójników wyczerpały się zapasy, bo coraz dalej zapuszczali się na niziny. Nikt nie był pewny swego życia i mienia. Już niedaleko od Tomkowej wsi spalili dwór; potem zabili kolonistę pod lasem i wszystko zrabowali mu w obejściu, nawet bydło i konie uprowadzili. Napadali po drogach na furgony z towarami. Nikt zasypiając nie był pewny, czy nie zbudzą go w nocy uzbrojone w noże i pistole draby. A najstraszniejszy, najokrutniejszy z nich był herszt; nikt nie wiedział, kto on, gdyż chodził w czarnej masce. Mieszkańcy wiosek modlili się, żeby Bóg chronił ich od moru, ognia, wojny, „nagłej i niespodziewanej śmierci“, dawali na mszę i, usłyszawszy o nowym rozboju, cieszyli się, że choć