Wziął swój worek wędrowny, „puzdro czarowne“ i ruszył o świcie znaną drogą
Szedł po dniu, a nocami zaszywał się w gąszcze przed zbójnikami, którzy rozzuchwaleni bobrowali, jak dawniej tatarzy, nieustannie po całej okolicy. W górach zrobiło się niebezpiecznie. Nieraz leżąc w krzach słyszał Tomek, jak zbyrcząc ciupagami po kamieniach przeciągały mimo niego oddziałki drapieżników na rozbój, albo wracały z rozboju pokrwawione i osmalone, niosąc łupy. Radby wtedy na nich się Tomek rzucić, ale rozumiał, że z tego nic nie będzie, że ich zwyciężyć trzeba wszystkich odrazu w ich gnieździe, że w ten sposób tylko swój główny plan zepsuje, a natomiast siebie i królewnę zgubi.
— Niech jeszcze trochę pozbytkują! Niech pozbytkują!... — szeptał, zaciskając zęby.
Pół dnia przyczaił się pod zbójnickiemi oknami, zanim doczekał chwili, kiedy ucichły nareszcie hukania, głosy i kroki schodzących się zewsząd zbójników.
Była wiosna, było ciepło, potok szumiał jak żywe srebro; buki, brzozy, smereki, jawory zieleniły się wokoło; kwiaty cudnie pachniały, świegotały ptaki. Po błękitnem niebie płynęły
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.