— A do tego!
Żydki zamilkły.
— A jaki pan ma interes do tgo wiatru?... — spytał wreszcie ostrożnie basetlista.
— On nas z matulą skrzywdził! Ostatnią garść mąki wywiał!... Będę żądał zwrotu. Albo co?
Żydki cmoknęły i spojrzały na niebo.
— Wie pan co, panie chłopiec?... Może nas pan lepiej odprowadzi do miasteczka, to my panu za to damy złotówkę.
Tomek pomyślał.
— Nie, nie pójdę z wami... Muszę się śpieszyć... Bo jak przestanie wiać, to jak do niego trafię?... A i pieniądze mi niepotrzebne. Głuchym borem, pustyniami pójdę, poco tam pieniądze, tam nic kupić niemożna...
— Pieniądze zawsze dobrze mieć!
— Lepiej dajcie mi jeść, jeżeli macie, bo nie jadłem od wczoraj od rana!
— Ajaj!... — cmokły żydki. — My wam damy wszystko, co mamy... Wy nas zbawiły... My wam damy białą bułkę i gotowanych jaj, ale niech pan nas do miasteczka odprowadzi!... Tam są mądre ludzie, to panu może krótszą drogę do tego wiatru pokażą!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.