— Wcale ja się nie gniewam, ino ty inszy, a ja inszy!... — oburknął Franek.
— Jakto inszy?
— A tak: wędrownik jesteś, bogacz, mądrala... Do karczmy nie chodzisz, ani na tańce, ani na wypitkę... Coś ty za nasz?... Tyś inszy!...
— Dobrze. Niech będę po twojemu inszy, ale czy to wam od tego gorzej?... Co?... Czy wam dokuczam, przeszkadzam!...
— Co prawda, nie! Ale zawsze... wypominają nam i ojcowie i dziewczęta!...
Tomek znowu chwilkę pomyślał; zrozumiał, że w ten sposób nie dojdzie do ładu z chłopakiem.
— Nie o mnie tu chodzi, Franek, doprawdy... Mogę sobie i odejść, jeżelim dla was taki zły, choć mi ciężko będzie rzucić ojcowiznę... Ale nie o mnie chodzi, lecz chodzi o wszystkich!... Czyż ty nie widzisz, Franku, co się dzieje? Codzień pożogi, rabunki, mordy!... Niepewni jutra ludzie przestali pracować, piją, wałęsają się i nawet sami przystają do zbójników... Reszta płaci im haracz... Ale z tego nic nie będzie!... Nie zapchasz nigdy tych żarłocznych gardzieli, im więcej będą płacić, tem więcej przybywać będzie zbójników, tem oni wię-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.