— Nie, nie pójdę! — upierał się Tomek. — Jak co robić, to robić! Jak wiele srok za ogon trzymać, to nie zdoli się żadnej. Smolniak wam zrobię, skrzypki macie; machajcie smolniakiem i grajcie! Nie pójdą za wami wilki, nie pójdą!...Prędzej za mną pójdą!...
— I za to niech panu Bóg da zdrowie!... Niech pan sobie pierwej podje... Tu bułka, a tu są jajka, a tu ząbek cebuli... Niech pan je na zdrowie!
Zgłodniały Tomek zajadał, aż mu się uszy trzęsły. Żydki przyglądały mu się z pod oka i szwargotały między sobą.
— Wie pan co, panie chłopiec, że choć te wilki być może za panem pójdą, to niech pan lepiej nas odprowadzi... My panu damy czterdzieści groszy!... Co?... Nie chce pan?... To niech pan nas odprowadzi do karczmy na rozstaju... Do tej karczmy, co w niej siedzi Krzywy Grzela... Pan zna Krzywego Grzelę?... Nie zna pan?... — gadał basetlista.
— On bardzo mądry! On mądrzejszy nawet, niż jeden żyd... — wtrącił skrzypek.
— Co ty mówisz, Mordko?!... On mądrzejszy, niż dwa żydy, niż trzy, niż pół tuzina żydów... — krzyknął basetlista.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.