Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

zalegała pieczary. Wtem czarny cień zamajaczył przed Tomkiem.
— Naczelniku, ktoś idzie, pełznie dziurą!... — szepnął cichutko.
Tomek wstał, poszedł do oddziału. Było słychać coraz wyraźniej, jak przez wąską szyję z głębi góry ktoś przedzierał się, ciężko dysząc i chrobocąc. Przyczajeni w ciemnościach u skał nie widzieli go, lecz odgadli po szmerach, że jest już bardzo blisko, że lada chwila stanie wśród nich. Wreszcie poczuli go między sobą; jednocześnie Tomek otworzył swoją latarkę i rzucił snop światła na otwór szczeliny. Stał w nim rosły zbójnik w pełnem uzbrojeniu, z rusznicą w ręku i przerażonemi oczyma spoglądał na światło. Zanim opamiętał się, już go schwycił dziesiątek silnych rąk, rozbroił, powalił, związał i odciągnął za węgieł. Światło Tomek przygasił natychmiast, gdyż z otworu nowy dolatywał chrobot.
I powtórzyło się tak pięć razy. Pięciu zbójów siedziało związanych pod ścianą i posępnie spoglądało na nieznanych im napastników.
Tomek świecił latarką i zaglądał im w oczy. Niektórych poznawał:
— A to ty, Olesiak!... Co słychać?... Jakże