— Dalej, towarzysze, chodźcie! Już tutaj nic nie będzie... Niech przy otworze zostanie dwóch i pali w łeb każdemu, kto się pokaże, a wy reszta chodźcie tu... Przetulniemy do otworu ten oto głaz, żeby nie mogli wyleźć z pieczary i napaść na nas... Przyniesiemy ze skarbca zbójnickiego łomy żelazne i smolniaki; jest ich tam poddostatkiem...
Oświetlili pieczarę przyniesionemi pochodniami. Podważyli drągami wielkie głazisko, co leżało nieopodal i którem przedtem pewnie zamykano w potrzebie otwór tajnego wyjścia. Niezadługo ciężka opoka legła na dziurze jak wieko.
— A teraz wstawajcie!... — zwrócił się Tomek do zbójników.
Nie ruszali się.
— Myślicie, że będziemy z wami żartować?! Hej, chłopcy, bierzcie pierwszego z brzegu!
Chwycili pod ramiona i podnieśli chłopaka, niewiele co starszego od nich, bladego jak chusta.
— Gadaj, gdzie Królewna?
— Nie wiem!...
— Prowadźcie go do wodospadu!... — kazał Tomek.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.