— On mądrzejszy od jednego cygana!... — poprawił Mordko.
— No tak! On mądrzejszy od jednego cygana! On wszystko wie, on panu drogę do tego wiatru pokaże... A myby sobie razem z panem szli... Coby panu szkodziło, żeby my z boku szli?... Droga szeroka!... A tam dalej do miasteczka, to myby sami poszli... Tam dużo ludzi mieszka, dużo kolonij po drodze, dużo psów... Tam wilki nie chodzą nawet w nocy... — dowodził basetlista.
— A stamtąd idzie droga, którą wszyscy chodzą do wiatru... Jak strzała na północ... Pan, panie chłopiec, będzie musiał i tak na tę drogę wyjść... tylko lasem przez gąszcze... To pan jeszcze dwa razy dłużej pójdzie, niż drogą!... — dogadywał skrzypek.
Tomek poglądał na huczący od wichru las, na ciemne niebo, z którego zaczął deszcz kropić, i dał się namówić. Zrobił parę pochodni, zapalił jedną i poszli powoli błotnistą drogą. Żydzi wciąż wypytywali się go o wiatr północny i jaki on ma do niego interes.
Tomek bąkał ni to, ni owo, bo sam dobrze nie wiedział.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.