nosem nie orajcie... Tu som góry, som skały!... — rozśmiał się ten sam głos opodal.
Zadarł Tomek głowę, szukał w powietrzu, ale nikogo nie znalazł.
— Wszelki duch pana Boga chwali! Człowiek jesteś czy zwid, pokaż się albo ustąp maro!... Ja cię nie ruszam!...
Rozległ się śmiech, do krzyku jastrzębia podobny.
— Czego mam ustępować, kiej nie ja do ciebie, ino ty do mnie przyszedł!... Nie ptak jestem, cobym po wietrze fruwał... Pojrzyj po ludzku, poszukaj!...
Dopiero wtedy Tomek spostrzegł tuż prawie przed sobą powyżej na gzemsiku, na skalnej półeczce, człowieka w czerwonych portkach, w kierpcach rzemiennych, w czarnej jak sadza koszuli, siedzącego z opuszczonemi nad przepaścią nogami. W rękach trzymał wpoprzek kolan ciupagę, a z pod czarnego serdaka, włożonego futrem na wierzch, błyskał szeroki, suto mosiądzem nabijany pas. Z obu stron ciemnej jak miedź twarzy, z pod okrągłego kapelusza z sokolem piórem spływały mu na ramiona długie, czarne włosy.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.