Skłonił mu się grzecznie Tomek; nieznajomy głową mu odkiwnął.
— Proszę ja pięknie pana, czy nie wiedzą, którędy tę górę najlepiej obejść?... — spytał Tomek, nie wkładając czapki na głowę.
— Tej góry nijak obejść nie można. Ona od kraju do kraju ziemi w niebo się spiera!
— Więc dalej jakże iść!!
— Ci, co tu przyszli, to dalej już nie chodzą!
— A jeżeli kto ma interes?
— Co za interesy mogą mieć w takich skałach, kamieniskach, w takich turnicach i wirchach, w takich śnieżycach i lodach nietopniejących... Tu my strażujem i nikogo dalej nie puszczamy!...
Tomek głowę czapką nakrył i zamyślił się.
— A może puścicie?! Co wam z tego panie, że wstrzymacie takiego, jak ja, chłopowinę?! Przecie ja wam nic nie zrobię!
Nieznajomy rozśmiał się.
— A czyj będziesz i skąd?
— Z dolin jestem, Tomek, syn wdowy komornicy, co mieszka na końcu wsi!...
— A dokąd idziesz?
— Do północnego wiatru!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.