Wypełzł na kolanach, a za nim góral, który go prowadził. Niewiele dalej przejście rozszerzyło się na tyle, że mogli wstać i weszli do obszernej jaskini, czerwonej od blasku płonącego pośrodku ogniska. Nad ogniem wielki kocioł wisiał na łańcuchu i dymił się smakowicie. Dokoła na skórach końskich i bydlęcych, na gałązkach kosodrzewiny leżało dwunastu chłopów. Wszyscy kudłaci jak ten, co Tomka przywiódł, wszyscy ciemni z oblicza z krętemi wąsiskami, w czarnych, wysmolonych koszulach, w portkach czerwonych albo białych pięknie modro i kraśno wyszytych, w ciżmach rzemiennych. Wszyscy mieli pasy na sobie szerokie, mosiężnemi guzami nabijane, a za pasami pistole, miedzią okute. Jedni popijali wino ze złotych dzbanów, inni kurzyli fajki srebrem wykładane, jeszcze inni grali w karty, a jeden leżał zosobna na niedźwiedziej skórze i na gęślikach brzdąkał. Niebardzo się na przybyłych nawet oglądali. Dopiero gdy Tomek przy ogniu stanął, uniósł się z posłania ten grajek i spytał, bystro wpatrując się w chłopaka:
— A skądżeście, Wojciechu takiego świstka wzieni?
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.