Przywarował cichutko, statki zebrał, myje je, kubki, gdy zawołają, duchem winem napełnia, a sam żałośnie spogląda na tę krew, na poszarpane odzienie i... na pustą, czystą miskę Wojtka!
Markotno mu, serce mu bije, ale z ust pary boi się puścić, tylko spogląda na chmurnego naczelnika, jak siadł w kole zbójników, i ci przed nim zdobycz na kupki kładą, pieniądze i drogie kamienie sypią, dzielą się...
Potem kazał starszy zbójnik Tomka wyprowadzić z pieczary. Wyszedł z nim jeden góral; pilnie go pilnuje, żeby nie podglądał, nie podsłuchiwał, żeby stał opodal na skalnym przyczółku nad przepaścią. Patrzał na dół Tomek, gdzie w różowem świtaniu mgliły się lasy, srebrzyły rzeki, gdzie droga, hen, daleko wiła się dnem doliny, a dalej jeszcze otwierał się pozłocony już słońcem, ubrany zbożami, łęgami jego świat nizinny, rodzinny, szeroki, i serce w nim z tęsknoty zadrżało:
— Kiedy, kiedy tam będę?! Może nigdy!
Wtem zbójnik do niego przystąpił i za ramię targnął:
— Czego tam źrały (oczy) wytrzeszczasz, haw patrz!
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.