Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

miema, jak zachrzęścił drobny piasek pod jej lekkiemi stopami.
— Chodzi! Nie zwid, a więc żywy stwór!... — pomyślał i już śmielej przylgnął okiem do otworu.
W takiej samej jak główna pieczara świetlicy tęczowej, tylko mniejszej, stała pośrodku śliczna, młodziutka dziewczyna. Biała szata, złotym przepasana pasem, spadała jej aż do stóp, obutych w śliczne, maluchne pantofelki. Złote włosy rozsypały jej się po plecach, szafirowe oczy z pod ciemnych rzęs patrzały z trwogą i prośbą na migającą w otworze twarz Tomka. Białe jak mgła ręce wyciągnęła nagle do niego.
— Słuchaj, nie uciekaj odemnie!... Mnie też oni schwytali... Mnie też kazali kucharzować, brudy po sobie sprzątać, ale nie mogłam, nie chciałam... Wtedy tutaj mnie zamknęli... Wyprowadź mnie stąd!... Uciekniemy... Już rok tu siedzę!...
— A pocóż cię trzymają?
— Nie wiem. Raz mówią, że mnie w niewolę sprzedadzą do dalekich krajów. To znowu powiadają, że jak dorosnę, to mnie ich herszt weźmie za żonę... A ja boję się ich, boję... Nie-