Poczem szybkim krokiem pobiegł wzdłuż bladych ścian, na których krwawiły się czerwone krzyże, i zginął w lesie białych skamielin.
Szedł szybko, jakby mu u nóg wyrosły skrzydła, nie czuł ciężaru na plecach. W uszach dźwięczała mu drżąca prośba królewny, a w sercu miał słodki żal.
— Już teraz to pójdę do wiatru północnego czy przez ogień, czy wodę, czy przez skały lodowe! Musi mi przecie dopomóc!... — myślał, śmigając zakrętami pieczary, sam do wiatru podobny.
Rychło jednak skończyły się strzeliste, białe kolumnady. Opadła na dół ponownie chmurna powała brudnych skał. Groty stały się coraz niższe i coraz ciemniejsze. Wreszcie dostrzegł w ich końcu czarną paszczę lochu, podobną do tej, jaką przebył zrana. Powiew zimnej zgnilizny przejął go do kości. Zatrzymał się, aby sprawdzić czerwone znaki na ścianie, i wtedy usłyszał nagle za sobą podejrzane głosy i chrzęst osypisk, obsuwających się pod mnogiemi stopami. Nie namyślając się, runął w przejście. Znowu noc otoczyła go, obstąpiły ściany skaliste, oślizłe od wilgoci i pleśni. Znowu ciasne przełazy nie dawały dostatecznie
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.