tchu piersiom. Starał się iść cicho i wciąż nasłuchiwał, co się dzieje poza nim, czy zbliżają się głosy pościgu... Lecz głosy nagle ustały.
— Może ich zatrzymała, zagadała królewna!? — myślał z otuchą.
Natomiast z każdym krokiem wzmagał się przed nim jakiś głuchy łoskot i ciąg powietrza nieledwie że mu gasił pochodnię. Drapał się wytrwale po skalnych osypiskach, prześlizgiwał szczelinami, coraz niżej i niżej. Huk wzrastał, już grał jak grzmot. Zatrzymał się, aby zrozumieć, co to może być, lecz jednocześnie usłyszał ostre zbyrknięcie żelaza po kamieniach, jakby stuk upuszczonej ciupagi, i zerwał się jak jeleń. Byli niedaleko. Wydało mu się, że są tuż za nim.
— Nie dam się żywy! — szepnął, ściskając swój toporek.
Nie ustawał jednak w biegu. Aż znalazł się tuż u wielkiego wodospadu, zlewającego się z pod wysokiego stropu groty, z piętrowego urwiska w czarną, niezgłębioną otchłań. Ogłuszony rykiem i impetem wirów patrzał i oczom nie wierzył na czerwony znak, widniejący wysoko na skale, ale już pod cienkiemi strumieniami skrajnej wody...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.