Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc tam droga?... Niepodobna!...
A jednak znak błyskał z pod wodnego szkliwa, wyraźny jak płomień. Z trwogą zerknął za siebie Tomek i dostrzegł liczne ogniki, migające jak świece pogrzebalne w dalekim korytarzu przejścia... Wspomniał matkę, królewnę, świat wolny, rzucił pochodnię do wodospadu i zaczął się gramolić na zlane wodą złomy. Zdawało mu się, że pęd powietrza i wody zwieje go lada chwila w przepaść jak piórko... Pełznął wolno, ostrożnie, wypatrując lepszą drogę w zielonawem świetle, przeświecającem z za wodospadu niby z poza brudnej, niezmierzonej szyby!... Dotarł nakoniec do samego krzyża, dalej zaczynały się lecące odmęty... Obejrzał się. Zbójnicy już byli w pieczarze, już go dostrzegli i, grożąc ciupagami, wrzeszcząc coś, czego od huku wodospadu nie słyszał, biegli ku niemu. Tomek pochylił się ku pędzącej wodzie i wtedy dojrzał, że pod wydętym fartuchem wodospadu, tuż u skalnego progu, z którego się zwalała rzeka, przeciegnięty był łańcuch żelazny, a pod nim wąska kładka drewniana. Więc ciupagę za pas wraził, mocno rękami łańcuch ujął i sunął na kładkę... Rzeka łukiem wygięta przelatała mu tuż nad głową, deszcz wodnej