której białe kopisko wcinało się daleko w pędzące główną przepaścią obłoki i roztrącało je jak przylądek. Rąbiąc ciupagą szczeble i dziury dla rąk i nóg, dostał się Tomek po uciążliwej pracy na dno i odrazu ogarnął go i omało nie zwiał w ciemnościach przestworza pęd wichury. Ciemno było od obłoków, zamieć siekła mu niemiłosiernie twarz, ślepiła oczy śniegową kurzawą, ryk wichury ogłuszył go i oszołomił. Ręce nawet w rękawicach grabiały, a ciało przenikał nielitościwy ziąb. Omackiem odszukał Tomek w ścianie lodowej małe wgłębienie i wtulił się w nie, aby ogrzać się trochę, posilić i przyjść do siebie.
Kawał suszonego mięsa i suchary dobrze mu zrobiły. A tymczasem przyzwyczaił się do huku, oswoił z pędem burzy. Potarganą odzież na sobie poprawił, pozapinał, podwiązał i schylony pod wiatr pobrnął popod wiszarami[1] wąwozu, tuląc się do nich i czepiając za każdy załom, każdy występ. Wichura wciąż tężała, w miarę jak postępował, ale Tomek zaciął się i zwolna, ale nieustannie posuwał naprzód. Wreszcie zamajaczył przed nim jakiś ciemny
- ↑ Wiszar — wysoka prostopadła, albo zwisająca ściana urwiska.