Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

otwór wielki i sklepiony jak farny kościół. Dokoła nad nim osypiska i lawiny zwieszały swe straszne cielska, wielkie zadmy śniegu zagradzały doń wejście. Lodowe sople stały po bokach jak słupy lub zwieszały się jak frendzla. Chmury ogromne spadały z góry i, porywane dmącym z pieczary wichrem, leciały rozczesane na cienką przędzę dżdżu i szronu. W samym progu ledwie Tomka impet nie porwał i nie uniósł. Szczęściem w porę w śnieg się zawalił i stoczył się po zaspie. Tam w dole wiatr mu już nie dokuczał, wiał gdzieś górą. Podniósł oczy i dostrzegł przedewszystkiem przed sobą grube nożyska w białych śniegowych butach, dalej płaszcz biały śniegowy, spływający wspaniale do ziemi, a wyżej jeszcze pierś potężną, na której kędzierzawiła się ogromna, drgająca w burzliwym oddechu broda. Okalała ona twarz wielką, surową, z lodowatemi oczyma, ze śniegowemi brwiami, z lodową koroną na głowie. — Białe włosiska brody wielkoluda porywała co chwilę wichura, wyrzucała daleko z pieczary i mieszała z lokami pędzącej wąwozem zamieci. — Starzec siedział na tronie lodowym, w lodowym wnęku, nad którym zwieszały się potworne lawiny, zastygłe piany wodospadów,