Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

całe zamarłe siklawy. Nic nie robił, nie ruszał się, jeno patrzał zamyślony przed siebie i dyszał.
Tomek długo mu się przyglądał ze swego śniegowego schroniska. Znajdował pewne podobieństwo między cudnemi rysami królewny i tem srogiem, z lodu wyciosanem obliczem. Ale królewna była dobra, miała słodkie spojrzenie i cudowny uśmiech.
— A niech co chce będzie! — pomyślał.
Wygrzebał się z zaspy, przepełznął w bok, gdzie nie dochodziło już wcale groźne tchnienie wiatru i powstał.
— Wietrze północny!... Wietrze!... — zawołał całą mocą głosu.
Starzec drgnął i zaczął szukać oczyma.
— Tutaj, u twoich nóg! — krzyknął Tomek.
— Ha! Ha!... Jaki mały?! Jak jedno z moich dzieci!... Skądeś się tu wziął?...
— Człowiek jestem, ze świata przychodzę!
— Trudna podróż, długa podróż!... Śmiały jesteś... A czego chcesz?...
— Krzywdę mi uczyniłeś, Wietrze Północny... Ostatnią garść mąki porwałeś nam biednym i głodnym...
— Ha, ha, ha!... Ha, ha, ha!... I poto przy-